Muzycy współpracujący: - Marek Górski - Łukasz Gwozdowski - Ewa Pęcherska - Piotr Przybył - Łukasz "Baca" Zachwieja |
Dyskografia: - A na razie w podróży |
Andrzej Koczewski obecny jest na scenie studenckiej od ponad 30 lat. Jego twórczość nieustannie towarzyszy nam na szlaku, niedawno została uwieczniona na płycie A na razie w podróży, nagranej wraz z Markiem Górskim.
Z Andrzejem Koczewskim rozmawia Apolinary POlek
- Czy mógłby opowiedzieć pan o początkach swojego grania?
- Historia zaczęła się bardzo, bardzo dawno, jeszcze przed Yapą. Chodziłem do liceum. Moda była gitarowa. Słuchało się Beatlesów, Stonesów, później innych zespołów. Sprawiłem sobie gitarę i zacząłem grać. Później zrobiłem gitarę elektryczną, ale po jakimś czasie wróciłem do muzyki akustycznej.
- U podstaw była zatem muzyka rockowa? Nie było jeszcze piosenki turystycznej?
- Nie było piosenki turystycznej. Poza tym my zawsze staraliśmy się zrobić tak, żeby ta piosenka turystyczna była troszkę popowa, troszkę inna. Zresztą kiedy zaczęliśmy grać, głównym zarzutem na Yapie było to, że nie śpiewamy piosenek turystycznych. Czas to zweryfikował.
- „My” to znaczy kto?
- Ja i Zbyszek Bogdański – duet Bogdański-Koczewski, który w różnych czasach miał różne rozmiary – graliśmy ze skrzypaczką, z flecistką swego czasu...
- I co się stało z duetem?
- Zbyszek zmarł niestety i duet w ten sposób się rozpadł. Ja troszkę gram dalej, chociaż nie robię tego zawodowo. Nigdy nie robiłem tego zawodowo.
- Czy pisze pan jakieś nowe piosenki?
- Są nowe piosenki. Nie prezentuję ich na Yapie i innych takich imprezach, ale można ich posłuchać na koncertach. Występuję między innymi w łódzkim Zapiecku. Niebawem, mam nadzieję, ukażą się te nowe piosenki w Internecie.
- A może ma pan w planach jakąś płytę?
- Może ktoś zaoferuje nagrać – bardzo chętnie. Rozmawiałem trochę z Czarnym (Pawłem Komolibusem – przyp. P. O.), zobaczymy co z tego wyniknie.
- Od śmierci Zbigniewa Bogdańskiego wszystko jednak jakby przygasło. Pan gra sam...
- Gram solo, ale niebawem być może będę grał ze swoim synem.
- Ile obecnie syn ma lat?
- Dwadzieścia.
- Wróćmy do korzeni: wielu wykonawców, którzy debiutowali w tych czasach co pan, m. in. nieżyjący Wojtek Bellon, inspirowali się również muzyką rockową.
- To wydaje się naturalne. Takiej muzyki wtedy słuchaliśmy i przekładaliśmy ją na pewno na swój sposób, wprowadzając ją do tego, co otaczało nas.
- A nie ma pan wrażenia, że obecnie tworzy się takie błędne koło: piosenka turystyczna inspiruje się piosenką turystyczną i troszkę się przez to „dusi we własnym sosie”?
- Wydaje mi się, że nie. To, co śpiewają teraz jest zupełnie inne niż to, co robiliśmy my. Mamy szalony postęp technologiczny. My marzyliśmy o tym, żeby brzmieć tak jak dzisiaj brzmią niektórzy. Pamiętam jak kupiłem sobie kiedyś za granicą za niesamowite pieniądze bardzo dobrą gitarę, na której gram do dziś. Wtedy było to w ogóle super osiągnięciem, bo tu były tylko nasze rodzime Defile. Miałem kiedyś taką dwunastkę Defila, ważyła chyba z tonę.
- Mówi pan, że wszystko wtedy wyglądało inaczej, Yapa, na której jesteśmy, pewnie też...
- Wtedy „alternatywna” oferta kulturalna dla studentów była znacznie mniejsza. Yapa stanowiła jedno z tych miejsc, które były po prostu inne, poza nurtem tego, co puszczano w mediach, w telewizji. To na pewno spowodowało wielką popularność Yapy i turystyki jako takiej.
- Teraz przecież też tak jest!
- No, na pewno ludzie nadal chodzą po górach, pływają...
- I przez to przyjeżdżają na festiwale. Ale czy nie powiedziałby pan, że „kiedyś to były czasy, a teraz jest gorzej”?
- Wydaje mi się, że nie. Po prostu w tej chwili – można to zaobserwować wszędzie – dostęp do wszelkiego rodzaju rozrywki, zabawy jest znacznie szerszy i taka rozrywka jak piosenka turystyczna „zajmuje swoje miejsce”: ma swoich fanów. Może mniej niż kiedyś, ale to zupełnie naturalne, jeśli chodzi o ten nurt. To, że taka Yapa trwa tyle lat, jest przykładem na to, że jest cały czas potrzebna. Ludzie chcą tu przyjeżdżać.
- Nawiązał pan współpracę z Wojtkiem Szymańskim przy programie „W górach jest wszystko co kocham”. Co pan myśli o tej inicjatywie?
- Po prostu uważam, że to bardzo fajny szereg imprez i warto brać w nich udział, przypominając to, co było kiedyś. Można porównać.
- To kontynuacja czy reanimacja?
- Myślę, że jednak kontynuacja. Ja nigdy nie zabiegałem o to, żeby moje piosenki były śpiewane, a są śpiewane. To dla mnie szalenie przyjemne, a z drugiej strony – skoro tak jest, to chyba jest taka potrzeba.
Łódź, 14 III 2004 r.
Andrzej Koczewski na zdjęciu z Markiem Górskim, Wrocławski Przegląd Kultury Studenckiej 2007, fot. Ł. Pompa